Rudziszki. Wieś, którą przecina polsko-rosyjska granica
Do Rudziszek jedzie się drogą krajową nr 63, na której w pewnym momencie pojawia się znak zakazu wjazdu z adnotacją na tabliczce, że "nie dotyczy ruchu lokalnego i służby drogowej". To jedyny sygnał, że w pobliżu znajduje się polsko-rosyjska granica. Tuż przy tym znaku stoi nowy dom. "Miejsce do mieszkania jak każde inne" - śmieje się drobna blondynka, która uprzejmie informuje, że mogę pójść dalej, jeśli zgłosiłam to wcześniej straży granicznej. "Bo jak nie, to będzie pani miała kłopoty. Tu jest blisko granica, dalej można iść, gdy się to zgłosiło straży granicznej" - dodaje z powagą. Zapytana, czy w związku z ostatnimi wydarzeniami nie obawia się mieszkać tak blisko granicy, odpowiada "Co mam się bać, żołnierzem jestem".
Kilkadziesiąt metrów za znakiem zakazu wjazdu pojawia się kolejny znak - tym razem zakaz ruchu pieszego. I znowu z adnotacją, że "nie dotyczy ruchu lokalnego". Za tym znakiem stoi kilka domów. Reporterce PAP udało się porozmawiać z mieszkanką jednego z nich.
"Mam wrażenie, że ktoś nas czasem z rosyjskiej strony obserwuje"
"Niektórzy mieszkańcy obcych unikają. Wiadomo, jaka tu sytuacja" - mówi gospodyni kolejnego domu leżącego ok. 300 m od granicy, z którą rozmawiam na ganku. Pani mówi, że przywykła do granicy, codziennych wizyt straży granicznej, szlabanu i tego, że stale się pamięta o Rosjanach. "Ja ich nie widuję, nikt ich nie widzi. Ale mam wrażenie, że ktoś nas czasem z rosyjskiej strony obserwuje" - opowiada gospodyni, której krowy pasą się przy samej granicy. Pastwisko jest ogrodzone elektrycznym pastuchem, by bydło nie wyszło na pas graniczny i dalej do Rosji.
"Kilka lat temu się zdarzyło, że krowy weszły na ten zaorany graniczny pas. Straż graniczna pomogła mi je zapędzić na pastwisko, na szczęście tam, do Ruskich, nie poszły" - wspomina gospodyni, która jest za tym, żeby jak najszybciej powstała elektroniczna zapora na granicy, płot, czy choćby zasieki. "To nie jest normalne sąsiedztwo, wiadomo. Uchodźcy, którzy mogą się pojawić to też nie będą tacy uchodźcy jak z Ukrainy. Mam nadzieję, że Rosja się nie odważy nam tu nikogo podesłać, ale za większą ochroną granicy jestem jak najbardziej" - przyznaje gospodyni. Zapytana, czy w jakikolwiek sposób bezpośrednia bliskość granicy jej ciąży odpowiada bez wahania, że tak.
"Co chwilkę w telefonie komórkowym pojawia mi się ruski zasięg i po zmianie nadawania telewizji mój dekoder ściąga aż sześć ruskich kanałów! Nie oglądam ani jednego! Nie chcę na nich patrzeć, ani ich słuchać!" - mówi stanowczo mieszkanka Rudziszek.
Po kwadransie przebywania w Rudziszkach reporteka PAP również dostała sms od operatora telefonii komórkowej, który wylicza, że połączenie do Polski kosztuje 13.53 zł za minutę, a za minutę odebranego połączenia z Polski trzeba będzie zapłacić 3.08 zł. Koszt wysłania smsa do Polski to 3,43 zł.
Po wyjściu z gospodarstwa przy szlabanie granicznym, na reporterkę czekał już patrol straży granicznej. Pojawił się po kilku minutach jej pobytu przy granicy. "Zawsze patrolujemy i monitorujemy granicę z Rosją, niezależnie od sytuacji. Gdy pojawia się ktoś oprócz mieszkańców, jest to sprawdzane" - mówi rzecznik prasowa warmińsko-mazurskiej straży granicznej Mirosława Aleksandrowicz.
Szlaban graniczny przechodzi przez drogę nr 63. Oprócz szlabanu na szosie jest płot z siatki, który wchodzi nieco na łąki po obu stronach drogi i tabliczka informująca po polsku, rosyjsku, angielsku i niemiecku, że stojąc przy niej znajduje się w miejscu niedozwolonym, za co można zapłacić 500 zł mandatu. Dotąd straż graniczna najczęściej wymierzała taki mandat grzybiarzom i ciekawskim turystom, którzy chcieli mieć zdjęcie z rosyjską granicą w tle. Nielegalnych migrantów dotąd w Rudziszkach nie było. "I mam nadzieję, że nigdy ich nie będzie, że będziemy tu sobie dalej żyli powolutku i spokojnie" - mówi na odchodne mieszkanka wsi.