Biały szkwał na Mazurach. Mija 17 lat od tragedii
Zgodnie z komunikatem Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, chmura burzowa, która dotarła 21 sierpnia 2007 r. nad mazurskie jeziora, powstała rano nad Bieszczadami, później przesunęła się na północ, przechodząc przez Roztocze i Polesie Lubelskie. Nad Niziną Podlaską napotkała już na silne prądy wznoszące, dzięki czemu gwałtownie się rozwinęła i przybrała na sile.
Jak podaje portal bialezagle.pl, około godz. 15:00 chmura znajdowała się już nad Mazurami. W bardzo szybkim tempie spadła także temperatura. W Mikołajkach z 28 stopni Celsjusza do 16 stopni. W mieście tym mierzona prędkość wiatru osiągnęła największą wartość w historii pomiarów – 126 km/h.
Już około godz. 13:00 zaczęły pojawiać się pierwsze chmury. Po godzinie już każdy wiedział, że będzie padał deszcz, co potwierdzają obserwacje żeglarzy, którzy tego dnia wybrali się na rejs po jeziorach. Nad jeziorem Bełdany pojawiła się wielka, ciemna chmura burzowa w kształcie kowadła. Był to gigantyczny cumulonimbus. Nagle zerwał się huraganowy wiatr, który po 5 minutach raptownie ucichł. Przestało też padać, a niebo zaczęło się przejaśniać.
Biały szkwał osiągnął ogromną prędkość. Ci, którzy wcześniej nie zdążyli się skryć przy brzegu, byli w poważnych tarapatach. Od tamtej pory w mediach trwa dyskusja, czy zjawisko to można w ogóle nazywać białym szkwałem, bo ten powstaje przy czystym niebie, a feralnego dnia było pochmurno.
Żeglarze byli zaskoczeni. Fale na Śniardwach osiągały dwa metry
Żeglarze, wspominając ten tragiczny dzień, mówili, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli. Po 15 latach w rozmowie z Radiem Olsztyn wspominali połamane maszty, wywrócone łodzie – wszystko wyglądało jak po wojnie. Fale na jeziorze Śniardwy miały nawet ponad dwa metry wysokości. Ratownicy Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego przed nawałnicą wypłynęli na jeziora, aby ostrzec żeglarzy przed możliwą burzą. W działaniach brało udział kilkanaście jednostek. Nie zdążyli do wszystkich dotrzeć, bo nie było na to czasu. Wtedy na Wielkich Jeziorach Mazurskich nie było systemu ostrzegania przed silnym wiatrem. Ostatecznie zgłoszono 39 wywróconych jachtów oraz około 60 wywrotek innych jednostek. Łącznie zatonęło 15 z nich.
Później ratownicy opowiadali, że w trakcie akcji ratunkowej z wody wyciągnięto około 100 osób. Większość z nich była bez kamizelek ratunkowych. Trzy osoby już nie żyły, a to był dopiero początek tragicznego bilansu. Poszukiwano jeszcze kilkunastu zaginionych żeglarzy, kajakarzy i wędkarzy. Odnajdywano ich, ale powoli. Po kilku dniach wciąż nie odnaleziono wszystkich poszukiwanych, a nadzieje na odnalezienie ich żywych były zerowe. W akcji poszukiwawczej udział brały policja, straż pożarna, Mazurski WOPR oraz Mazurska Służba Ratownicza z Okartowa. Sprowadzono śmigłowiec i dwa samoloty, aby służby z góry mogły wypatrywać zatopione jednostki. Wykorzystano również sonar do wykrywania wraków leżących na większych głębokościach. Niestety, w białym szkwale życie straciło 12 osób.
Wniosek po tragedii: zabrakło informacji o zagrożeniu
Główny wniosek po tragedii jest jeden: zabrakło informacji o zagrożeniu pogodowym. Choć na jeziora przed burzą wypłynęły wszystkie jednostki WOPR, do wielu osób ostrzeżenia nie dotarły, a część żeglarzy je zignorowała. Ratownicy z Giżycka dotarli z informacją tylko do jachtów na Niegocinie, Darginie i Kisajnie, jednak kilkanaście tysięcy łodzi zdołało schronić się przy brzegu.
Po tych tragicznych wydarzeniach wskazywano na potrzebę zbudowania zintegrowanego systemu powiadamiania o zagrożeniach. Kolejnym punktem było doposażenie służb ratunkowych w większą ilość sprzętu. Szacuje się, że co czwarty wywrócony jacht zatonął.
Ostatecznie na Wielkich Jeziorach Mazurskich powstał system ostrzegania żeglarzy. Na całym szlaku jest rozmieszczonych kilkanaście masztów świetlnych, które w razie potrzeby sygnalizują zbliżające się zagrożenie pogodowe.
To największe jezioro w Polsce. Nazywają je "mazurskim morzem". Tworzą się tu półtorametrowe fale!