Chłopiec wyszedł z domu w swojej wiosce i skręcił w złą ścieżkę, a po chwili znalazł się w jednym z najdzikszych miejsc w Afryce.
„Jego gehenna, wędrówka przez 23 km z dala od domu, spanie na skałach pośród ryczących lwów, przechodzących słoni, jedzenie dzikich owoców to za wiele dla 8-latka” – napisała posłanka, gdy otrzymała informację od strażników parku, że znaleźli „wycieńczonego, brudnego, ale żywego Tinotendę”.
Chłopca zabrano do szpitala, a mieszkańcy wioski, z której pochodzi, uznali jego odnalezienie za cud.
Błąkający się kilka dni po buszu Tinotenda usłyszał w pewnym momencie pojazd szukających go strażników parku i pobiegł w kierunku, z którego dochodził dźwięk silnika, ale spóźnił się i zobaczył tylko ślady opon na nieutwardzonej ścieżce. Wspiął się na pobliski skalisty występ, który uznał za bezpieczne miejsce i czekał. Gdy strażnicy wracali tą samą drogą, zauważyli świeże ślady małych stóp. Przeszukali teren i odnaleźli chłopca. „To była prawdopodobnie jego ostatnia szansa na ratunek po pięciu dniach spędzonych na odludziu” - napisała Murombedzi.
Leżący przy granicy z Zambią, graniczący od północy z jeziorem Kariba park Matusadona, ma powierzchnię 1,5 tys. km kw. i słynie z największego zagęszczenia lwów w Afryce.
Polecany artykuł: